Deszcz padał cicho, zmywając ostatnie plamy zimy z popękanej drogi. Noc była ciemna, choć niebo przecinały rozmazane światła miasta, niknące w gęstej mgle. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, przesiąknięty czymś nienazwanym – niepokojącym.
Szymon szedł powoli, wsłuchując się w krople uderzające o jego płaszcz. Droga prowadziła przez park, gdzie nagie konary drzew wyciągały ku niemu swe ramiona. Przedwiośnie zawsze niosło coś nieuchwytnego – obietnicę odrodzenia, a jednocześnie cień czegoś, co nie zdążyło odejść.
Przystanął na skraju alei, dostrzegając coś między gałęziami. Ciemna sylwetka stała nieruchomo, ledwie widoczna w gęstej mgle. Nie było słychać kroków, nie było wiatru – tylko echo deszczu odbijające się od kamiennych ścieżek.
– Halo? – zapytał cicho.
Cisza.
Mimo to, miał nieodparte wrażenie, że ktoś go obserwuje. Mgła zaczęła się zagęszczać, zdawało się, jakby oddychała, pulsowała w rytm niewidzialnego serca. Zrobił krok w przód, ale postać zniknęła, jakby nigdy jej tam nie było.
Gdy dotarł do domu, czuł, że nie jest sam. Drzwi zamknęły się za nim z cichym stuknięciem, ale w powietrzu nadal unosił się ten zapach – zapach wilgoci, przesiąknięty czymś o smaku niepokoju.
Rano znalazł na progu coś, co wyglądało jak zwiędnięty kwiat. Jego płatki były zimne i mokre, a na ich krawędziach lśniły krople deszczu – albo czegoś innego.
Zza okna dochodził śpiew ptaków, zwiastujących wiosnę. Ale on nie był pewien, czy na pewno nadchodziła.
© Artbook