Ostatnio postanowiłem się zmierzyć z książką autorstawa pani Jolanty Sowińskiej-Gogacz i pana Błażeja Torańskiego Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi. Wiedziałem, że kiedy ta publikacja trafi do moich rąk, będę musiał odłożyć ją na jakiś czas, by przygotować się psychicznie i emocjonalnie na informacje, które miały mną wstrząsnąć. Nie pomyliłem się. Lekturę tej książki musiałem wielokrotnie przerywać i dawkować czytane doniesienia, bo okazały się dla mnie niezwykle bolesne.
Żyjący świadkowie, będący niegdyś bezbronnymi dziećmi, opowiadają o tak traumatycznych przeżyciach, że dzisiaj niejeden dorosły człowiek nie zdołałby udźwignąć ciężaru fizycznych, psychicznych i emocjonalnych cierpień. Dzisiaj ci dorośli, starsi ludzie, nadal pamiętają o tragicznych i dramatycznych wydarzeniach, jakie zgotowali im niemieccy, a nawet polscy sadyści i oprawcy.
Niemiecki obóz dla dzieci w Łodzi na ulicy Przemysłowej Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt został utworzony w grudniu 1942 r. na obszarze wydzielonym z getta i
funkcjonował do końca okupacji niemieckiej Łodzi, tj. do stycznia 1945
r. Dodatkowo na początku 1943 r. otwarto oddział dla dziewcząt w
Dzierżąźni. Prześladowania i codzienne obcowanie ze śmiercią pozostawiły
trwałe ślady na psychice i zdrowiu dzieci, które przeżyły obóz. Jedną z
najokrutniejszych strażniczek była Eugenia Pohl/Pol, skazana 2 kwietnia
1974 r. przez Sąd Wojewódzki w Łodzi na 25 lat pozbawienia wolności.
Tym bardziej cieszą mnie doniesienia, które podnoszą mnie na duchu i ukazują ofiarność i miłość w działaniu. Niektórzy ratowali dzieci ryzykując własnym życiem. Poniżej znajdują się tylko dwa przykłady spośród wielu, które zasługują na szacunek i wdzięczność: Irena Sendler i Nicholas Winton.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz