W mroźną
marcową noc, gdy gwiazdy wydawały się ostrzejsze niż zwykle, a
księżyc spoglądał z niepokojem na zamarzniętą ziemię, wioska
na skraju lasu zanurzyła się w ciszy. Powietrze było tak
przejrzyste, że każdy oddech zamieniał się w kryształowe obłoki,
które unosiły się leniwie i znikały w czerni nieba.
Stary
Mateusz, który od lat mieszkał samotnie na skraju wsi, zauważył
coś dziwnego. Ślady na śniegu, które pojawiły się znikąd i
prowadziły wprost do granicy lasu, gdzie ciemność zdawała się
być bardziej namacalna niż kiedykolwiek. Ślady były drobne, jakby
należały do dziecka, lecz zbyt głębokie, by mogły być
pozostawione przez lekkie stopy.
Zaintrygowany,
Mateusz chwycił swoją lampę naftową i ruszył wzdłuż śladów.
Gdy zbliżył się do granicy drzew, usłyszał cichy szept, jakby
wiatr niósł echo odległych głosów. Lampa zamigotała, a
płomień zatańczył niespokojnie.
W
głębi lasu coś błysnęło. Mateusz dostrzegł postać, ubraną w
cienką, białą suknię, która zdawała się nie odczuwać mrozu.
Kobieta stała nieruchomo, spoglądając na niego z miejsca, gdzie
ślady się kończyły. Jej twarz była blada jak śnieg, a oczy
lśniły nienaturalnym blaskiem.
Mateusz
zrobił krok naprzód, ale kobieta cofnęła się w cień drzew. Mimo
lęku, starzec podążył za nią, ale im dalej wchodził w las, tym
cisza stawała się głębsza, a światło lampy coraz słabsze. W
końcu ogień zgasł, a wokół rozciągnęła się ciemność.
Następnego
ranka mieszkańcy wioski znaleźli lampę naftową Mateusza na skraju lasu,
w miejscu, gdzie ślady znikały bez śladu. Starca nigdy więcej nie
widziano, a mroźne marcowe noce od tamtej pory niosły ze sobą
niepokojące szepty, które zdawały się wzywać tych, którzy mieli
odwagę słuchać.
©
Artbook